Z rakiem piersi można żyć…

Choroba nowotworowa wystąpiła u mnie w bardzo młodym wieku. Miałam wtedy 24 lata i byłam na piątym roku studiów. Pewnego razu, zawiązując buty, spostrzegłam na bluzce plamę, nie wiedziałam, skąd się wzięła. Okazało się, że to wyciek z piersi. Udałam się do lekarza ginekologa, który zbagatelizował problem, po prostu zbył mnie.

Stwierdził, że to nic strasznego, oznajmił mi – Być może to wyciek siary. Początkowo nie przywiązywałam uwagi do problemu. Jednak gdy pojawił się krwistoropny wyciek oraz ból piersi postanowiłam pójść do innego ginekologa. Tym razem lekarz skierował mnie na onkologię. Studiowałam w Poznaniu, więc wszystko miałam pod ręką, nie musiałam robić żadnych wypraw do lekarza. Wtedy na Garbarach trzeba było bardzo długo czekać w kolejce na wizytę. Kiedy dostałam się do szpitala, byłam przerażona tłumem ludzi, których traktowano masowo, nie przejmując się nikim i niczym W czasie pierwszej wizyty pobrano mi do analizy płyn. Okazało się,  że jest to brodawczak. Mówiono mi – To nic groźnego. Zaznaczono jednak, że konieczny będzie zabieg chirurgiczny, w czasie którego wytną tylko zainfekowany fragment piersi. Musiałam na oddziale zrobić dodatkowe badania. Wtedy powiedziałam rodzicom, wcześniej nigdy o tym nie mówiłam. Dla rodziców był to szok, chociaż nigdy nie dawali, tego po sobie poznać. Poddałam się zabiegowi, rzeczywiście całej piersi mi nie odjęli tylko fragment, z tym brodawczakiem. Jednak później – po zbadaniu wycinka – okazało się, że jest konieczne odjęcie całej piersi, razem z węzłami chłonnymi. Musiałam ponownie położyć się na oddział i poddać się operacji. Byłam wtedy na piątym roku studiów, pisałam pracę magisterską, czekały mnie zaliczenia. Chciałam iść na urlop dziekański, ale moi znajomi mi na to nie pozwolili. Koleżanka zaniosła zaświadczenie lekarskie do dziekanatu, poinformowała o mojej chorobie, miałam parę nieobecności na zajęciach. Władze uczelni okazały się bardzo życzliwe. Przekonano mnie, że sobie poradzę, że mam nie brać dziekanki. I rzeczywiście, zaliczenia szły mi lepiej niż tym, którzy chodzili na wszystkie zajęcia. Obrona pracy magisterskiej zakończyła się również sukcesem. Przyjaciele bardzo miło mnie zaskoczyli, przychodzili, odwiedzali mnie i wspierali. Koleżanka z pokoju, gdy jechała do domu, prosiła zawsze inną znajomą, aby odwiedzała mnie pod jej nieobecność, żebym tylko nie była sama, aby każdego dnia ktoś przy mnie był. Znajoma przychodziła mi myć głowę, bo wiadomo w tych pierwszych dniach po operacji trudno podnieść rękę. Kobiety odjęcie piersi traktują jak wielki dramat. Miałam też takie odczucie, jednak ludzie, którzy mnie otaczali, okazali się wielcy i nie pozwolili mi na takie myślenie. Na szczęście, rak piersi został u mnie wykryty we wczesnym stadium i nie musiałam poddawać się chemioterapii. Wszyscy się dziwili, że taka młoda i zachorowała na nowotwór piersi. To było w 2001 roku, dzisiaj do tych spraw podchodzi się inaczej, wiek już nie dziwi. Swojej choroby nie traktowałam jak koniec świata. Raczej martwiło mnie to, czy kiedykolwiek założę rodzinę, czy będę miała dzieci i czy będę mogła je karmić zdrową piersią. Nie kładłam sobie do głowy, że jestem jakąś wielką inwalidką, bo jestem bez piersi, tak tego nie odbierałam. Chociaż był okres w szpitalu, że byłam załamana i przybita, mówiłam do siebie – Właśnie odjęli ci pierś. Pamiętam, że wtedy pani doktor mnie „obsztorcowała”. Zachęciła do tego, żebym się obejrzała wokół i spojrzała na innych ludzi.

Może zaraz po operacji człowiek trochę wolniej żył, bardziej się oszczędzał, ale potem praca i obowiązki wypełniły czas. Udało mi się wbrew temu wszystkiemu założyć rodzinę. Poznałam mężczyznę, który zaakceptował mnie taką, jaka jestem. Na pewno było to dla niego trudne. Jestem szczęśliwą mamą, mam dwoje dzieci trzyipółletniego synka, Marcinka i półtoraroczną, Marysię. Trudności pojawiły się, gdy byłam w ciąży z drugim dzieckiem, Marysią. Kiedy poszłam do innego lekarza, nie tego prowadzącego ciążę, bo pojawiły się problemy, pani doktor przywróciła mnie do pionu. Pytała, kto pozwolił mi zdecydować się na dziecko po takiej chorobie. Czułam się wtedy okropnie, jakbym popełniła jakieś przestępstwo, ale nie żałuję swojej decyzji. I cieszę się, bo dzieci urodziły się bez problemu, zdrowe, wbrew regułom medycyny. Mimo to nie omijają ich choróbska, starszy syn ma problemy z sercem, a córka znajduje się pod obserwacją kardiologa. Jednak nigdy nie rozczulam się nad sobą, gdyż nie mam na to czasu. Przebycie choroby nowotworowej nauczyło mnie być twardym i odpornym człowiekiem. Chociaż jestem bardzo wrażliwa na czyjeś cierpienie, to moja choroba, dzieci, a w ostatnim czasie męża nauczyły mnie życiowej zaradności. Duże wsparcie dają mi rodzina i ludzie, których spotykam, poznaję, są naprawdę wartościowi. W razie potrzeby mogę liczyć na pomoc czy chociaż dobre słowo. Największą radość dostarczają mi jednak dzieci.

Dokładnie nie pamiętam, w jaki sposób trafiłam do kępińskiego Klubu „Amazonki”. Chyba przeczytałam ulotkę, promującą stowarzyszenie, udałam się spiesznie na pierwsze spotkanie. Pamiętam, że w tej grupie byłam najmłodsza. Atmosfera rozmów była niesamowita, pamiętam otwartość i bezpośredniość pań. Mimo różnicy wieku kazały sobie mówić po imieniu, czułam ich ciepło i rodzinną atmosferę. Zawsze chętnie uczestniczyłam w tych spotkaniach. Kiedyś – przypadkowo – trafiłam wraz z dzieckiem na konferencję naukową Czy raka piersi można uniknąć?, która odbyła się 24 października 2011 roku. Chciałam przeprowadzić badania genetyczne i wraz z ośmiomiesięczną Marysią, którą karmiłam piersią, udałam się do siedziby Amazonek w Kępnie, ale nikogo tam nie zastałam. Dowiedziałam się, że to spotkanie odbywa się w restauracji „Kamiński”, pojechałam więc we wskazane miejsce. Nieoczekiwanie na konferencji stałyśmy się punktem programu. Dowodem na to, że wbrew medycynie, po odjęciu piersi, można normalnie żyć, założyć rodzinę, mieć dzieci i karmić je piersią. To było bardzo miłe. Trafiliśmy również do gazety, udzieliłam wywiadu. Początkowo chciałam pozostać anonimowa, ale później pomyślałam, że może to komuś pomóc, stąd moja medialna aktywność. Myślę, że życie jest nieprzewidywalne, ale właśnie ten fakt sprawia, że jest piękne. Trzeba więc o nie walczyć, w chwili gdy przyjdzie taka potrzeba.

Dodaj komentarz